Podczas ostatniej sesji Rady Miasta Tychy (5 lutego br.) radni wskrzesili warcholską
tradycję "liberum veto". Chodzi konkretnie o radnych prezydenta
Tychów Andrzeja Dziuby (którzy niedawno przechrzcili się na klub Inicjatywa
Tyska) i Platformy Obywatelskiej. W 25-osobowej Radzie Miasta Tychy oba te
kluby stanowią koalicyjną większość. Liberum veto po tysku wyglądało tak, że
owa większość, już na początku nadzwyczajnej sesji, wyszła z sali, zrywając tym samym prawomocność obrad.
Tematem nadzwyczajnej debaty miał być apel dotyczący napiętej sytuacji m.in. w
fabryce Fiat Auto Poland [„Echo” nr 6 z 11.02.2015 r]. Dzisiaj w FAP trwa ogłoszone przez NSZZ "Solidarność" pogotowie strajkowe.
Fot.1 ZB - Radni opuszczają salę sesyjną |
Liberum veto oznacza dosłownie: „ wolne nie pozwalam”. Była
to istotna zasada demokracji szlacheckiej Rzeczpospolitej w XVII – XVIII wieku.
Umożliwiała, na skutek protestu jednego posła, zerwanie sejmu i uchylenie
zapadłych już uchwał - wystarczyło krzyknąć na sali obrad: „veto”. Liberum veto
pomyślane jako mechanizm przeciwstawiający się w sejmie hegemonii magnatów,
stało się z czasem synonimem nieodpowiedzialności prowadzącej do upadku
Rzeczpospolitej. Warcholskie veta zrywały sejmy, paraliżując państwo i
doprowadzając do rozbiorów. W skrajnych przypadkach, poseł-warchoł, po
wykrzyczeniu swojego: „nie pozwalam”, czym prędzej czmychał z sali obrad, obawiając
się odwetu braci szlachty.
Podczas lutowej sesji Rady Miasta duch liberum veto w
swoisty sposób reaktywowany został w Tychach. Mechanizm działania był
uderzająco podobny. Zamiast szlacheckiego: „nie pozwalam” radni prezydenta
Tychów i PO stwierdzili po mieszczańsku: „dyskusja bezprzedmiotowa” [całe ich
oświadczenie w „Echu” nr 6 z br. na str. 3] i czym prędzej czmychnęli z sali
obrad. Zrobiło się i śmiesznie, i strasznie.
Dlaczego śmiesznie? Ano chociażby dlatego, że radni
umykający z sali sesyjnej, znajdującej się na pierwszym piętrze ratusza, udali
się na piętro trzecie, by w pokojach biura obsługi Rady Miasta, z dala od
mieszkańców i różnych takich co to przyjdą na sesję i obserwują, obsiąść ekrany
komputerów i śledzić w internecie transmisję obrad, które przecież dopiero co,
i to w wielkim pośpiechu opuścili. Tym samym zagłosowali nogami, że dyskusja
jednak bezprzedmiotowa nie była.
Trudno też nie uśmiechnąć się zestawiając dwa obrazy. Jeden uwiecznia
moment ślubowania radnych. Po odśpiewaniu hymnu, przy pochylonym sztandarze
miasta, z namaszczeniem przysięgali: "Wierny Konstytucji i prawu
Rzeczypospolitej Polskiej, ślubuję uroczyście obowiązki radnego sprawować
godnie, rzetelnie i uczciwie, mając na względzie dobro mojej gminy i jej
mieszkańców." Obraz drugi: radni tchórzliwie, ale z jakąż godnością - wymuszoną
zapewne rotą ślubowania - czmychają z sali sesyjnej, by jak najszybciej uciec
przed odpowiedzialnością wyrażenia swojego zdania w oczywistym głosowaniu (nie
można przecież być mediatorem w sporze, w którym skonfliktowane strony o
mediacje nie poprosiły – a tak było w tym przypadku). A przecież między jednym
a drugim wydarzeniem, czyli od chwili ślubowania do dezercji, dla czmychających
radnych: Lidii Gajdas, Michała Kasperczyka, Barbary Koniecznej, Urszuli
Paździorek-Pawlik, Sławomira Sobociński, Józefa Twardzika, Krzysztofa Woźniaka,
Kazimierza Chełmińskiego, Grzegorza Gwoździa, Marcina Rogali nie minęły nawet
trzy miesiące. Natomiast dla dwóch radnych: Wojciecha Czarnoty i Mariusza
Mazura był to zaledwie tydzień, bo ślubowanie złożyli dopiero 29 stycznia.
Radni Damian Fierla (usunięty z klubu PiS) i Klaudiusz Slezak (PO) w ogóle nie
przyszli na sesję.
Bojkot to rozpaczliwy oręż słabszych. Stosowany jest w
ekstremalnych sytuacjach, by zwrócić np. uwagę większości, że demokracja to nie
tylko matematyczna przewaga głosów ale i wysłuchanie racji mniej licznych. W
Tychach doszło do historycznego wydarzenia: bojkot zastosowała większość wobec
mniejszości! Trudno zachować w takiej sytuacji powagę. Może, aby uzdrowić tę
sytuację, należy przyznać większości jakieś przywileje, by nie czuła się aż tak
bardzo dyskryminowana w Radzie Miasta Tychy?
Fot.2 ZB - przewodniczący Maciej Gramatyka na sesji 5 lutego |
I jeszcze postawa przewodniczącego Macieja Gramatyki z prezydenckiego
klubu Inicjatywa Tyska. Trudno wyobrazić sobie, chociażby z racji zajmowanego
stanowiska szefa Rady Miasta, by nie był co najmniej współscenarzystą lutowej
premiery widowiska pt. „Czmychający radni”. Najpierw twierdził ze swoimi
kolegami klubowymi: „dyskusja bezprzedmiotowa”, a gdy ci na to umówione hasło
wyszli z sali, zarządził godzinną przerwę w obradach, oczekując rzekomo, że co
najmniej dwóch z jego koalicyjnych partnerów opamięta się, powróci - przywracając
kworum, a więc i prawomocność obrad. Nie doczekał się, co było od początku tego
spektaklu oczywiste. Owa godzina oczekiwania nie przetrzebiła jednak złośliwie
pozostających na sali obrad pozostałych radnych i widzów. Co wówczas robi
pomysłowy szef RM? Zarządza dyskusję i sam bierze w niej udział, podważając tym
samym swoje wcześniejsze przekonanie, że jest bezprzedmiotowa, a więc podstawę
jej zbojkotowania. Dzięki temu z gracją odciął się od warcholstwa swoich
koalicyjnych koleżanek i kolegów radnych.
No dobrze, wiadomo już czemu było śmiesznie. A dlaczego
strasznie? Bo ci ludzie nami rządzą.